Moja przemiana wiąże się z moją historią, a to historia grubasa. Urodziłam się jako 8-miesięczny wcześniak, ważyłam zaledwie 2,5 kg. I do 3. roku życia byłam drobną dziewczynką, ale pamiętam to tylko z fotografii. I na tym koniec chudości…
Moje życie szybko zaczęło się zmieniać, wiadomo, kochani rodzice, ich nadopiekuńczość i przekarmianie…
Mając 6 lat, pierwszy raz pojechałam z siostrą do sanatorium (miesięczne kolonie odchudzające). Byłam tam 10 razy przez 10 lat z rzędu, chudłam, a po powrocie do domu tyłam z nawiązką. Co roku moja waga była coraz większa. Kochałam jeść, często poprawiałam sobie nastrój czymś słodkim. Byłam przedmiotem żartów rówieśników. Mając niecałe 18 lat, ważyłam ok. 100 kg. Poznałam wtedy swojego pierwszego chłopaka, który również nie należał do szczupłych, i tak razem sobie „dogadzaliśmy”: kolacyjki etc. Nie zwracałam uwagi na swój wygląd – może przez to, że już ktoś na mnie zwrócił uwagę. Przecież miałam faceta…
Moje życie to były ciągłe diety na własną rekę, które kończyły się efektem jojo. Moja przemiana nie następowała. Często w latach młodzieńczych odmawiałam sobie wszystkiego, nie korzystałam z życia, bałam się drwin z tego, jak wyglądam. Skończyłam technikum i studium kosmetyczne. Poszłam też na kurs przedłużania paznokci i szybko znalazłam pracę w salonie – niestety siedzącą, zero ruchu, do tego obżeranie się i podjadanie, także nocą. Miałam straszne kompleksy. Z roku na rok liczba na wadze robiła się coraz większa. Rodzice powtarzali: „Przestań jeść, jak ty wyglądasz”, ale to nie pomagało, wręcz przeciwnie – jadłam, tylko po kryjomu, żeby nikt nie widział.
Moja przemiana: Siostra to mój dobry duszek
Później kolejny związek z facetem puszystym, który na dodatek potrafił gotować! Zamieszkaliśmy razem. Ja wyglądałam już wtedy jak „rotunda”, siadały mi stawy, bolały mnie stopy, ale nadal sama się oszukiwałam i… nadal jadłam, nic nie robiąc w kierunku schudnięcia. Gdy siostra lub rodzice próbowali ze mną rozmawiać, zamykałam się w sobie i często rzucałam słuchawką telefonu. Pewnego dnia siostra powiedziała mi, że zapisała się do dietetyka. Zaproponowała, żebym poszła razem z nią (ona też zawsze miała problemy z nadwagą, ale nie takie jak ja – potrafiła powiedzieć sobie: „dość”). Pomyślałam, że to może jest ostatnia deska ratunku. Jeśli to mi nie pomoże, umrę. W grudniu zapisałam się do dietetyka na marzec (takie długie terminy!). W lutym zerwałam zaręczyny – nie układało się nam najlepiej, postanowiłam więc zacząć nowe życie
4 marca 2009 roku. To był mój pierwszy dzień diety i pierwszy dzień mojej przemiany. Kiedy weszłam w gabinecie na wagę, przeżyłam szok: ważyłam wtedy 157,5 kg przy wzroście 180 cm. Ale miałam w sobie siłę i samozaparcie, bo była przy mnie siostra, z którą razem przeżywałyśmy liczne smutki i załamania. Rodzice też mnie poparli. Mocno wzięłam się za siebie.
Moja przemiana: życie z zegarkiem w ręku
Kochałam zawsze długo spać, a teraz nastawiałam sobie budzik na 8.00, żeby zjeść pierwsze śniadanie. W pracy jedzenie o stałych porach to niełatwa sprawa, ale klientki były wyrozumiałe i z czasem one same mnie goniły do jedzenia: „Paula, 14.00, czas na obiad!”.
Dieta była połączona z masażami odchudzającymi, które sprawiały mi fizyczny ból. Dodatkowo, chodziłam 2 razy w tygodniu na aerobik w wodzie i czasami na normalny basen. Wszyscy trzymali za mnie kciuki. Co dzień musiałam pisać smsa do swojej dietetyczki, meldując poranną wagę z danego dnia. Prowadziłam dziennik odchudzania. Mobilizowało mnie to jeszcze bardziej. Chudłam z dnia na dzień, a moja przemiana postępowała! W pierwszym miesiącu straciłam 12,4 kg! Walczyłam, bo było o co. Dziś mija rok od tamtego pamiętnego dnia… Jestem szczuplejsza o 60 kg! Moja waga to 97,5 kg. Jestem szczęśliwsza. Musiałam wymienić całą garderobę: spodnie wielkości plandeki na tira wymieniłam na rozmiar 44/46. Przez pewien czas klienci, znajomi i sąsiedzi nie poznawali mnie na ulicy. Było to niezmiernie miłe.
A jak się skończy moja przemiana? Chcę zrzucić jeszcze jakieś 10 kg, a później zrobić sobie operację: abdominoplastykę brzucha. Jest bardzo droga, ale wiem, że kiedyś spełni się moje marzenie.
I druga rzecz – na razie jestem sama, ale niedługo na pewno spotkam swoją drugą połówkę. Czuję się cudownie lekko i smakuję swoje szczęście! Robię rzeczy, na które wcześniej nie miałam odwagi. Jestem śmielsza w relacjach damsko-męskich, faceci nie patrzą już na mnie jak na obiekt wyśmiewania, tylko… pożądania. Chcę podziękować wszystkim za siłę i wsparcie . Było bardzo ciężko, ale dałam radę. Jestem szczuplejsza i szczęśliwsza!
Paulina

Comments are closed.