O bezwarunkowej miłości i akceptacji siebie, o wyższości obiadów domowych nad menu z supermarketu, o wychowaniu dzieci do zdrowego stylu życia – Dorota Wellman odpowiada na nasze pytania…
Dorota Wellman – Dziennikarka i producentka programów telewizyjnych, najbardziej znana z porannych programów w TVP 2 „Pytanie na śniadanie” oraz od września 2007 r. „Dzień dobry TVN”. Od jesieni 2008 r. prowadzi w TVN Style autorski talk-show „Ten jeden dzień”. Rozmawia w nim z osobami, których życie radykalnie się zmieniło pod wpływem jakiegoś ważnego wydarzenia.
Co sądzisz o medialnych akcjach odchudzania Polaków?
Dorota Wellman: Odchudzanie Polaków ma sens, o ile jest to akcja prozdrowotna. Otyłość jest chorobą, która ma poważne konsekwencje. Ale boję się, że tłem tej akcji jest pomysł: wszyscy mamy wyglądać tak samo i ważyć tyle albo tyle. Jeśli ktoś traci kilogramy, bo się więcej rusza, ma dobrze zbilansowaną dietę, to w porządku. Ale jeśli robi sobie operację plastyczną, żeby zmienić swój wygląd, to już jest podejrzane. Niepokoją mnie zwłaszcza nagłaśniane w mediach, spektakularne schudnięcia w show-biznesie. Efekt jest czasem karykaturalny.
Co jest ważniejsze: akceptować siebie z nadwagą, czy dążyć do zmiany?
Dorota Wellman: Jestem wychowana w domu pełnym tolerancji. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby dzielić ludzi z powodu koloru skóry, wyznania, a przede wszystkim z powodu wyglądu! Czasem ktoś w pierwszym momencie podoba mi się albo nie. Ale rozmowa, wspólna praca i kontakty mogą zmienić mój stosunek do tej osoby. Zdecydowanie ważniejsze jest dla mnie to, co kto ma w głowie, niż to, jak wygląda.
Ale to nie jest typowa cecha Polaków…
Dorota Wellman: Niestety Polacy nie są tolerancyjni. Nie lubimy żyda, Murzyna i grubasa. Brak akceptacji jest szczególnie bolesny w szkole, ze strony innych dzieci. Podobnie jest w mediach. Choć nie należę do ludzi szczególnie grubych, swoje cięgi dostałam. Istnieje jakieś dziwne przekonanie, że jak ktoś jest w telewizji, to musi być idealny. A przecież nie ma ludzi idealnych! Dowodem na to jest ulica. Tam widać wszystkich: wysokich, niskich, grubych i bardzo szczupłych. Ja się ulicy przyglądam z życzliwością, a nie z nastawieniem, że mam oceniać ludzi ze względu na wygląd.
Akceptujesz siebie z łatwością?
Dorota Wellman: Akceptację siebie wyniosłam z domu. Byłam akceptowana bez względu na to, jak wyglądałam i co robiłam. Jeśli ktoś jest kochany bezwarunkowo, podziwiany i uważany za najpiękniejszego, a czasami nawet za najmądrzejszego, to taki zapis mu zostaje. Nie boi się krytyki i odrzucenia ze strony innych ludzi. Ponieważ byłam rozumiana i akceptowana, miałam przekonanie, że zawsze tak pozostanie, że świat jest tak zbudowany. Czyli wyszłam z domu jako idealista idiota.
A potem?
Dorota Wellman: Potem świat uderza człowieka w twarz otwartą ręką. Choć w szkole podstawowej tego nie doświadczyłam. Byłam człowiekiem, który niczego się nie bał, blisko zarówno z chłopakami, jak z dziewczynami. Przyjaźniłam się w sposób wierny, co też nie jest bez znaczenia. Byłam szczupłą dziewczynką, której w siódmej klasie wyrosły wielkie cycki. Z tego powodu sukienka podnosiła się z przodu, a chłopcy się podśmiewali. Mój ojciec mówił: „W ogóle się nie przejmuj. Kiedyś będą chcieli, żeby ich dziewczyny i żony miały takie cycki”. Przeszłam przez okres szkolny zaakceptowana.
Jednak nie zawsze tak było.
Dorota Wellman: Po ciąży, kiedy znacznie przytyłam, odczułam mocno dezaprobatę ze strony świata. Było to związane z moim zawodem, z telewizją, gdzie człowiek pokazuje się jak na patelni. Ludzie na to reagują i piszą różne wstrętne rzeczy w internecie. To jest egzamin, jak człowiek siebie postrzega. Czy będzie płakał po nocach. Czy też zastanowi się, co ma jeszcze w głowie i kim jest. Tu wygląd nie ma zupełnie znaczenia.
Dorota Wellman: Martwi mnie nie tyle otyłość w szkołach, ile anoreksja. Nastoletnie dziewczynki chcą wszystkie wyglądać jak Kate Moss. Przydałby się jakiś program w szkołach o tym, że nie należy się drastycznie odchudzać ani obżerać słodyczami, chipsami, ale lepiej jeść częściej, dużo warzyw i owoców. Żeby wychować młode pokolenie na ludzi zdrowych i fajnie wyglądających.
Taki program przydałby się rodzicom…
Dorota Wellman: Tak. Wygląda na to, że wielu rodzicom nie chce się gotować. Kiedy widzę rodziny spacerujące po piętrach centrum handlowego, a potem zasiadające przy stoliku w pizzerii, ogarnia mnie bezsilność. Zamiast pójść w niedzielę do Łazienek albo ponudzić się z rodziną w domu – oni idą na obiad i spacer do supermarketu!
Wolisz małe osiedlowe sklepiki?
Dorota Wellman: Tak, bo sklep powinien być bliski człowiekowi. W sklepiku, gdzie robię zakupy od 20 lat, mówię: „Pani Bożeno, potrzebuję trawy cytrynowej”. Ona: „Nie wiem, co to jest, ale znajdę dla pani”. Co ja mogę zamówić w supermarkecie?
W supermarketach są nawet kaplice…
Dorota Wellman: To już tragedia! Galeria handlowa to nie miejsce na życie rodzinne, a dom bez gotowania nie jest prawdziwym domem. Jeśli ludzie spotykają się tam tylko, żeby oglądać telewizję, co to jest za dom? Dom powinien być ostoją uczuciową. To jest możliwe, jeśli w tym domu ktoś gotuje, albo razem gotujemy, a potem wspólnie jemy.
Masz czas na posiłki z rodziną?
Dorota Wellman: Siadamy do stołu razem dwa razy dziennie. Na śniadanie jest czasem jajecznica, tosty, sery, pomidory, mało mięsa, dużo różnych rzeczy do wyboru. Potem siadamy do wspólnego obiadu, czasem późnego, ale ugotowanego w domu. Mam to szczęście, że jestem wychowana na domowych obiadach. Tak samo mój syn, dlatego nie ciągnie go do fast foodu. Woli domowy makaron albo śledzia i ziemniaki w mundurkach. Moja mama gotowała najlepsze obiady na świecie. Ja nigdy jej nie dorównam, choć lubię gotować i piec. To mój sposób na relaks.
A słodycze?
Dorota Wellman:
W naszym domu zawsze są orzechy, bakalie do pogryzania. Nie ma chipsów, ale jest gorzka czekolada. Poza tym często pijemy wino, przy różnych okazjach. Znamy się na winach, dobieramy je do potraw. Uważamy, że wino to krew ziemi, tak jak oliwa, najprawdziwszy i naturalny napój. Taką kulturę picia przekazujemy naszemu nastoletniemu synowi.
I nie macie problemów z synem, kiedy wraca z imprezy z kolegami?
Dorota Wellman: Zupełnie nie. Słyszę czasem, jak rodzice się dziwią, kiedy ich dzieci wracają z imprezy pijane. Jeśli rodzice sami często piją, a zakazują tego dzieciom, to jakiś absurd. Wiadomo, jaki będzie efekt. My nie zabraniamy Kubie alkoholu. Często rozmawiamy z nim o narkotykach, alkoholu i papierosach. Pytaliśmy go, czy chce spróbować wina. Niechętnie, ale próbował. Teraz, kiedy wychodzi z kolegami, nie rzuca się na alkohol jak na zakazany owoc.
Superlinia 6/2009, rozmawiała Aleksandra Żuczkowska
Ralf Lotys (Sicherlich) [CC BY 4.0 or CC BY 4.0 ], z Wikimedia Commons