Anna Korcz jest aktorką znaną z wielu ról teatralnych, filmowych oraz programów i seriali telewizyjnych. Jej wdzięk i urodę mogliśmy także podziwiać w „Tańcu z gwiazdami”.
A zatem talentów bez liku. Ponadto okazało się, iż pani uroda podąża w parze z ogromnym temperamentem, czemu dała pani wyraz tańcząc. Jak trafiła pani do tego programu, który stał się dużym wydarzeniem medialnym?
Anna Korcz: Zawsze lubiłam tańczyć, toteż po obejrzeniu oryginalnego programu angielskiego, chętnie przyjęłam propozycję TVN, aby uczestniczyć w jego polskiej wersji. Uznałam, że to właśnie coś dla mnie, bo przecież niegdyś przez kilka lat byłam w balecie, a i prywatnie też z przyjemnością uczestniczę w imprezach „tańcujących”. Program wprawdzie stanowił pewnego rodzaju wyzwanie, lecz wierzyłam, że podołam, ba… nawet byłam przekonana, że to właśnie ja wygram. Ale tylko do pierwszego treningu, kiedy stwierdziłam, iż nie dam rady, bo to ponad moje siły fizyczne, tym bardziej psychiczne. Po przyjściu do domu popłakałam się, myślałam nawet o zerwaniu umowy bez względu na konsekwencje.
Jednak podjęłam walkę. Tylko ja wiem, ile mnie kosztowała! Nieobecności w domu, nieprzespane noce, nerwy. A programy na żywo – im też towarzyszyło wiele emocji. I wcale nie pozytywnych. Nie dadzą się one porównać z tymi, które przeżywa aktor na scenie. Występy są dla niego sympatyczną częścią życia – tym, co potrafi robić, czego się nauczył. Taniec okazał się być obcą mi materią, niezwykle ciężką, a niespecjalnie wdzięczną pracą. Wbrew swoim początkowym oczekiwaniom szybko odpadłam.
A ile kilogramów to panią kosztowało?
Siedem. Złożyły się na nie ogromny wysiłek fizyczny i stres. Przez półtora miesiąca, pięć razy w tygodniu po kilka godzin treningu. Nawet nasi partnerzy, zawodowi tancerze, mówili, że nigdy tak intensywnie i długo nie ćwiczyli, po prostu nie było takiej potrzeby. Trwający minutę bądź półtorej występ taneczny okupiony był wręcz katorżniczą pracą!
Ma to już pani poza sobą. Pozostały obowiązki związane z aktorstwem, prowadzeniem domu, wychowaniem dwóch córek. Czy trudno wszystko godzić?
Anna Korcz: Przy dobrej organizacji jest to do pogodzenia. Od szesnastego roku żyłam jak dorosła kobieta i całkiem dobrze sobie radziłam. Będąc na drugim roku studiów urodziłam starszą córkę, a więc było małe dziecko, nauka, później pisanie pracy magisterskiej, do tego dom, zakupy – nie powiem, że było lekko, czasem spałam po dwie-trzy godziny. Teraz Ania ma szesnaście, a Kasia niebawem skończy 10 lat – to już duże, doskonale wychowane, samodzielne panienki. Dobrze się uczą, są przez wszystkich lubiane, a mnie nie przysparzają żadnych problemów. Jestem z nich bardzo dumna!
A czy mama gotuje im domowe obiadki? Co najbardziej lubią dziewczynki?
Moje córki są typowymi dziećmi, dla których istnieją tylko podstawowe smaki – naleśniki, kopytka, pomidorowa, rosół. Zatem wysiłek, żeby im dogodzić, spełzłby na niczym, sama musiałabym zjadać to, co zrobię, dlatego ograniczam się tylko do działań okazjonalnych – robię sałatki, spaghetti na wiele sposobów czy przeróżne desery. Natomiast chętnie chodzimy razem do restauracji. Wtedy również mam okazję sprawdzić ich zachowanie przy stole, wśród obcych, i z przyjemnością stwierdzam, że jak na panienki w tym wieku zachowują się perfekcyjnie.
A jakie potrawy pani szczególnie lubi?
Anna Korcz: Jest takie powiedzenie – jak bardzo lubisz jeść, tak bardzo kochasz życie. Ja kocham życie i uwielbiam jeść, ale mam nadzieję, że w tym ostatnim udaje mi się zachować rozsądek. Gdy popełnię grzech, to zaraz szukam równowagi i przestaję jeść. Moją ulubioną jest kuchnia włoska z makaronami i owocami morza i w ogóle śródziemnomorska, uwielbiam też sushi oraz nasze ziemniaki, na które sobie pozwalam tylko wyjątkowo, bowiem przychylam się do opinii tych, co twierdzą, że organizmowi na nic nie są potrzebne.
A jeśli zdarzy się pani zanadto pogrzeszyć jedzeniowo i nieco przytyć?
Anna Korcz: Kiedyś w ciągu sześciu tygodni przytyłam dziesięć kilogramów i nie powiem, żeby mi było łatwo ich się pozbyć. Nie ma innej metody odchudzającej jak niejedzenie, a właściwie rozsądne jedzenie, graniczące z niejedzenim. Trzeba pozwolić skurczyć się żołądkowi do rozmiarów nie zagrażających zdrowiu i potem jeść mało, a jeśli zje się ponad miarę, zaraz potem należy to „odrobić”. Wiem z doświadczenia, że najgorsze jest podjadanie – tu kawałek, tam jeszcze coś i nazbiera się kalorii.
Liczy pani kalorie?
Anna Korcz: Nie precyzyjnie, jednak staram się szacować na oko i pilnować, aby nie przekroczyć ich dziennej normy. Gdy zbytnio sobie pofolguję, natychmiast szukam równowagi i przestaję jeść.
W utrzymaniu prawidłowej sylwetki pomaga również sport, wysiłek fizyczny.
Anna Korcz: To prawda, jednakże uważam, iż podstawą jest umiar w jedzeniu, co nie znaczy, że zaniedbuję aktywność fizyczną. Przez dziewięć lat, mając basen przy domu, codziennie pływałam, skrupulatnie odmierzając swój dystans. Wierzę, że systematyczność, powtarzalność wysiłku związanego z obojętnie jakimi ćwiczeniami, jeśli nawet nie trwają długo, wiele daje. Odkąd nie mam basenu, skaczę na skakance, wyznaczając sobie serie, które z przerwami na zajęcia domowe, kilkakrotnie powtarzam. Zbiorowego uprawiania sportu nie lubię. Do siłowni też nie chodzę.
Jest pani urodziwą kobietą, czy pielęgnowaniu urody poświęca pani wiele uwagi?
Anna Korcz: Moje działania w tym względzie sprowadzają się głównie do zrobienia makijażu. W salonach kosmetycznych bywam, w zbawienną moc kosmetyków nie wierzę, wierzę natomiast, że na urodę najlepiej wpływa miłość, czyste powietrze, sen i zdrowe odżywianie. Nie mylić z żywnością ekologiczną, bo moim zdaniem to bzdura i oszustwo. Ja cenię sobie „żywe” soki, pełnoziarniste pieczywo, lekkie zupy, warzywa i owoce – słowem, zdrowe, zwykłe jedzenie.
Chociaż upływ czasu zdaje się jeszcze w najmniejszym stopniu pani nie dotyczyć, ale proszę powiedzieć, jaki jest pani stosunek do chirurgicznych zabiegów pozwalających powstrzymać młodość i urodę?
Anna Korcz: Uważam, że starość się Panu Bogu nie udała. Jeśli kobieta chce, bardziej będzie się czuła przez to kobietą, nie boi się bólu oraz ewentualnych komplikacji zdrowotnych związanych z zabiegami, to niech poprawia co się da, niech się upiększa, odmładza. Wszystko jest dla ludzi, byle z umiarem.
Oglądając się w lustrze mam świadomość upływu czasu, wiem, że można by to i owo poprawić, co nie znaczy, że świadomość tego spędza mi sen z powiek.
Uważam, że decydując się na zabieg ciężko bym zgrzeszyła, a póki co, zamiast na operację, wolę dać pieniądze na dzieci chore na raka.
Anna Korcz fotografia „Korcz Anna” by Sławek, na licencji CC BY / Fragment oryginału