Dbam o linię. Zwracam uwagę na to, co jem, staram się ćwiczyć – Mówi Irena Jarocka. Nie zawsze jednak starcza mi silnej woli. Czasem ulegam pokusom i objadam się smakołykami, a potem… znów muszę stosować dietę.
Irena Jarocka
Piosenkarka, autorka wielu przebojów, m.in.: „Motylem jestem”, „Kawiarenki”, „Wymyśliłam cię”. Odnosiła sukcesy na licznych festiwalach – w Opolu, Sopocie, Kołobrzegu, Dreźnie, Tokio, Limassol i in. Przez wiele lat mieszkała w Stanach, rok temu wróciła do Polski. Wydała książkę autobiograficzną „Motylem jestem, czyli piosenka o mnie samej”.
Czy to prawda, że mieści się pani w sukienki, w których występowała pani na estradzie w latach siedemdziesiątych?
Irena Jarocka: Prawda. Mam kilka, które zakładam do dziś, na wyjątkowe okazje. W jednej z nich, dżinsowej, wystąpiłam kilka miesięcy temu w programie „Wideoteka dorosłego człowieka”. Wywołało to wielkie poruszenie wśród widzów – wielu z nich pamiętało mnie w tej sukience w filmie „Motylem jestem, czyli romans czterdziestolatka”, nakręconym w roku 1976.
Jest jakiś patent na trzymanie linii przez trzydzieści lat? Ciągłe wyrzeczenia, głodówki, drakońskie diety?
Irena Jarocka: Całe życie dbałam o wygląd. Eksperymentowałam z dietami. Mam na koncie i te odchudzające, i oczyszczające. Pamiętam, że kiedyś przez 11 dni nie zjadłam ani kęsa, za to litrami piłam sok z marchwi i buraków. Czułam się wtedy fantastycznie. Z dietami trzeba jednak bardzo uważać. Nie ma idealnej, która służyłaby każdemu.
Ale zdarzało się pani też trochę przytyć?
Irena Jarocka: Najbardziej tyłam w… młodości! Na początku lat 70. Dostałam wtedy stypendium we Francji, było tam tyle pyszności… Nie mogłam przestać jeść tłustych jogurtów owocowych i bułeczek z rodzynkami. Po kilku miesiącach pobytu w Paryżu zaczęło się ze mną dziać coś niedobrego, wpadłam w apatię i jadłam bez przerwy, mimo, że zdawałam sobie sprawę, czym to grozi. Potrafiłam wtedy zjeść całą czekoladę zamiast obiadu. Zaczęłam tyć. Potem znów przeszłam na dietę.
Diet przybywa w niewyobrażalnie szybkim tempie. Której z nich pani uległa?
Irena Jarocka: W 1980 roku mój mąż wyjechał służbowo do Stanów. Tam „zaraził się” modą na zdrowe żywienie, bez mięsa, z dużą ilością warzyw, owoców, do tego kasze i tofu, które było wtedy nowością! Zaczęliśmy to stosować w domu i czułam się fantastycznie. Tak przez dwadzieścia lat! Mąż nie potrafił jednak całkowicie zrezygnować z mięsa, dlatego wiele lat gotowałam dwa zestawy – dla mnie i dla rodziny. Ale ostatnio ja też zatęskniłam za mięsem. Wróciłam do ryb i do potraw z kurczaka, indyka. Podstawą mojego menu są teraz warzywa, owoce i produkty gotowane. Unikam potraw smażonych, wędzonych, ciężkich, tłustych sosów. Z serów jem tylko twarogi, unikam octu, jedzenia z puszek. Do sałatek dodaję olej z siemienia lnianego lub z oliwek z pierwszego tłoczenia. Kasze wciąż bardzo lubię, ostatnio zajadam się jęczmienną. A młode ziemniaki z kwaśnym mlekiem przypominają mi młodość
Można pogratulować tak silnej woli!
Irena Jarocka: O nie, miewam z tym problemy. Wiem, że powinnam wykluczyć z diety słodycze, bo to puste kalorie, a cukier to jedna z największych trucizn dla człowieka. Ale jestem strasznym łasuchem, nie potrafię się powstrzymać…
Dzień zaczyna więc pani od rogalika z kawą?
Irena Jarocka: Nie piję kawy. Rano jadam chętnie jajko w szklance z chlebkiem ryżowym, do tego bukiet warzyw. Albo serek wiejski z owocami i kawałek chlebka. Słodycze zjadam w trakcie dnia – ale żadnych tłustych ciast! Coś małego, na przykład kilka biszkoptów czy ciasto drożdżowe, do tego szklanka ulubionej zielonej herbaty. Świetną przekąską w ciągu dnia są dla mnie owoce. Po latach wróciłam do bananów.
Od 18 lat mieszka pani w Stanach. Nie kusi pani typowo amerykańskie „śmieciowe” jedzenie, czyli junk food?
Irena Jarocka: Przyjeżdżając do Ameryki, wiedziałam już, co służy zdrowiu, a co nie. Oczywiście, poszliśmy z mężem i córką do McDonalda. Spróbowałam hamburgera rybnego i nawet mi smakował. Dzisiaj w McDonaldzie jadam tylko sałatkę, np. włoską z mozzarellą i warzywami. Jednak Monika, moja dwudziestosześcioletnia córka wychowana w Stanach, uwielbia junk food: frytki, chicken wings w panierce i je potworne ilości słodyczy. Liczę, że z czasem weźmie przykład z rodziców i będzie bardziej ostrożna.
Nie wspomniała pani o fitness. Czy ćwiczenia także pomagają pani zachować zdrowie?
Irena Jarocka: Chodzę na siłownię, choć nieregularnie, na razie 2-3 razy w tygodniu. Jeżeli nie mam czasu na siłownię, ćwiczę w domu z ciężarkami. Na szczęście ćwiczenia weszły mi już w nawyk i sprawiają mi wielką przyjemność. Gdy czuję po nich zmęczenie, wtedy wiem, że solidnie popracowałam.
Pewnie ludzie często pytają, co pani robi, aby tak młodo wyglądać…
Irena Jarocka: Wszystkie kobiety w mojej rodzinie długo wyglądały młodo, więc mam to w genach. Ważne na pewno jest też to, że prowadzę zdrowy tryb życia: nie piję, nie palę, rzadko zarywam noce. I często się uśmiecham. Realizuję swoje pasje, spełniają się moje marzenia. Jestem ciekawa życia, nie mam czasu, aby narzekać na zdrowie, a jak coś mnie boli, to słucham swojego organizmu i pomagam mu, aby sam się wyleczył. Mam w sobie nadmiar energii i jestem szczęśliwa, że mogę ją rozdawać, na moich koncertach i nie tylko.
Ma pani w sobie dużo radości życia!
Irena Jarocka: Tak, bo gdy jesteśmy pogodzeni ze sobą, potrafimy cieszyć się z byle drobiazgu, wszystko staje się piękniejsze. My, Polacy, jesteśmy malkontentami, ja też kiedyś taka byłam. Na szczęście, jak w znanej piosence, czas nauczył mnie pogody. Nabrałam dystansu do rzeczywistości. Zachwycam się życiem, śpiewem ptaków, kwitnącą rośliną, miłym listem. Mam w sobie teraz spokój, że tak naprawdę nic nie muszę, będzie, co ma być, a i tak będzie dobrze. O dziwo, z taką filozofią życia wszystko zaczyna się układać. Uważam, że każdy etap życia może być piękny, tak jak każda pora roku, tylko trzeba chcieć to dostrzegać.
Jest takie powiedzenie: „Złość piękności szkodzi”…
Irena Jarocka: Złość, nienawiść, brak przebaczenia kumuluje się w nas jako negatywna energia. Zauważyłam, że osoby, które więcej narzekają, częściej są niedysponowane, chorują. W młodości bardziej chorowałam niż teraz. Ciągle coś mi dokuczało, brałam zastrzyki na wzmocnienie. Bolały mnie stawy, mięśnie – każda zmiana pogody wywoływała u mnie potworne bóle. Jestem dzieckiem powojennym, może dlatego nigdy nie była okazem zdrowia. Od czasu, gdy zaczęłam pozytywnie patrzeć na świat, wszystko minęło. Mam holistyczne podejście do zdrowia – chora dusza powoduje, że choruje nasze ciało. I tego się trzymam.
Przepis Ireny Jarockiej:
Łosoś z warzywami w koszulce
- 25 dkg. cienkiego spaghetti lub makaronu ryżowego
- łyżka oleju extra virgin
- łyżeczki soli
- 2 łyżki drobno pokrojonego świeżego koperku
- jedna szklanka malutkich marchewek
- szklanka cukinii zielonej i żółtej pokrojonej w plasterki
- jedna szklanka szparagów (czubki)
- szklanka czerwonej papryki pokrojonej w kostkę
- 80 dkg pokrojonego filetu z łososia
- 2 łyżki musztardy
- papier pergaminowy
- folia aluminiowa
- sól, pieprz
Podgrzej piekarnik do 200°C. Ugotuj spaghetti krótko (al dente), odcedź, dodaj trochę oliwy, sól, posiekany koperek. Wypłucz łososia, wysusz, posmaruj na wierzchu musztardą. Dwa kawałki papieru pergaminowego złóż na krzyż, połóż makaron, łososia, na to warzywa, podlej odrobiną oliwy, trochę posól, zawiń najpierw jedną część pergaminu, a potem drugą w miarę ściśle. Obłóż folią aluminiową. Włóż do brytfanki, piecz 20 minut (można dłużej, aż łosoś będzie miękki).
Artykuł pochodzi z magazynu Superlinia, 11/2008; s. 14-15, Rozmawiała Ewa Rossa. Fotografia: Irena Jarocka, KAPiF