No votes yet.
Please wait...

Uwierzcie, że można pokonać te cholerne kilogramy, dużo to nas wszystkich zawsze kosztuje, ale warto – zarówno dla zdrowia, jak i dla urody. Moja przyjaciółka Marylka w trudnych chwilach wspomaga mnie naszym hasłem „Ola, damy radę!”, które działa jak żadne inne… Odchudzanie… słowo od zawsze obecne w moim życiu. Już nawet nie pamiętam, od kiedy. Ciągłe postanowienia i superdiety pojawiające się w moim życiu, na których wytrzymywałam nie dłużej niż 5-6 dni, spowodowały, że w grudniu 2006 roku, w wieku 35 lat, „uzbierałam” sobie… 114 kg niechcianego sadełka! Przyszedł wreszcie czas na zmiany.

Przyjemne z pożytecznym

Rosnące kilogramy – przy moim wielkim udziale i zaangażowaniu, powodowały we mnie ciągłe wyrzuty sumienia. Następowało obniżenie poczucia własnej wartości i każdorazowo ogromne postanowienie zmiany i poprawy. Ale co z tego, że każdego dnia – najczęściej od poniedziałku – miałam 100 procent zacięcia? Już po kilku dniach (a czasem – nawet zaledwie godzinach!) obsesyjna chęć zjedzenia czegoś słodkiego powodowała, że mój świat miał coraz mniej pięknych barw.

Ta nieustanna walka z samą sobą, a także wiele trudnych chwil w moim życiu sprawiły, że któregoś pięknego dnia zdecydowałam: to właśnie teraz, teraz nadszedł czas na zmiany! Postanowiłam rozstać się na dobre z przeszłością i z toksycznym związkiem w moim życiu. Dokończyłam studia, zaczęłam szukać nowej pracy i zorganizowałam sobie wyjazd na wczasy odchudzające. Miałam nadzieje, że tam nauczą mnie przynajmniej, od czego mam zacząć.

Wczasy na diecie warzywno – owocowej pod nadzorem dr Ewy Dąbrowskiej w Gołubiu
w 2007 r. były przełomem w moim życiu – życiu skoncentrowanym na wiecznym odchudzaniu. Spotkałam tam wielu wspaniałych ludzi z takimi samymi problemami, jak moje. Nikt z nich  nie drwił z dietetycznych porażek i ciągłego ględzenia o odchudzaniu. Poznałam wspaniałą koleżankę Marylkę, która mimo iż mieszka daleko, wspiera mnie nieustannie w kryzysowych chwilach. Wspomaga mnie naszym hasłem „Ola, damy radę!”, które działa jak żadne inne.

Wyciągnęłam wnioski z porażek-nadszedł czas na zmiany…

Od tamtego czasu co roku spędzam dwa tygodnie w tym magicznym miejscu, gdzie zapach lasu splata się z wonią pięknego jeziorka. W miejscu, od którego wszystko się zaczęło. W końcu, po wielu latach, zrozumiałam, że zdrowe odchudzanie i dieta – nie jest czasem udręczania się, cierpienia i wyrzeczeń. Jest okresem przejściowym pomiędzy oczyszczeniem organizmu, a przygotowaniem go do zdrowego i racjonalnego żywienia. Raz zapoczątkowane, powinno pozostać takie już na zawsze. Poukładałam sobie wszystkie wnioski z dotychczasowych porażek i prób zgubienia kilogramów, podeszłam rozsądnie do walki z nadwagą. Przede wszystkim staram się w ogóle nie jeść słodyczy – chociaż przyznaję, że czasami ulegam pokusie i sięgam po ukochane łakocie, a w szczególności – po lody.

Zrezygnowałam z białego pieczywa, ziemniaków i białej mąki, na rzecz produktów razowych. Zaprzyjaźniłam się z warzywami i owocami, które już teraz nie wydają mi się takie okropne. Moje obecne odżywianie polega na dostarczaniu organizmowi dobrego jedzenia, jak najmniej przetworzonego, uzupełnionego o większe ilości witamin. Poznałam też i doceniłam smak kasz oraz wielu różnych pysznych przypraw, o których istnieniu do tej pory w ogóle nie wiedziałam.

Jak się wystrzegać  starych błędów i nie robić nowych…

Nie chcę popełnić błędu, nie chcę już przytyć. Chcę bez problemów zawiązywać sznurowadła w butach, chodzić po schodach, biegać i ćwiczyć. Proszę, nie myślcie sobie, że przychodzi mi to już z ogromną łatwością. To nie jest tak, że nie mam problemów z odmawianiem sobie ukochanych słodkości. Często bywa tak, że siedząc przy stole – pełnym pysznego jedzenia i cudownych słodkich wypieków, czuję się jak „kojotus ślinociekus”. Jest to postać ze słynnej kreskówki o strusiu Pędziwiatrze. Z ogromną trudnością mówię „stop” obżarstwu i tylko w duszy – po cichutku – myślę sobie: jakie to niesprawiedliwe, że inni jedzą, co chcą i ile chcą.

Prawdę mówiąc, szlag jasny mnie wtedy trafia, coś w środku krzyczy: chcę jeść wszystko, na co mam ochotę, wszystko! I nie tyć! Ale zaraz potem myślę sobie, że dla chwili przyjemności nie warto marnować tego wszystkiego, co osiągnęłam, gdy był czas na zmiany… Jest wiele innych ważniejszych rzeczy niż dobre jedzenie. Znalazłam radość w chodzeniu na spacery, jeździe na rowerze i ćwiczeniach. Okazało się, że znajduję na to wszystko czas – mimo iż wcześniej ciągle mi go brakowało.

Sukienka po raz pierwszy od matury

Obecnie ważę 88 kg. Wiem, że 26 kilo mniej to sukces, ale też to jeszcze dużo za dużo przy moim wzroście 172 cm. Dlatego trwam w swoim postanowieniu. Mam oparcie w bliskich, bez których znacznie trudniej byłoby mi z tym wszystkim wytrzymać. Nauczyłam się mówić „nie”, kiedy inni namawiają mnie na „wielkie żarełko”. Pokochałam warzywka, nasiona, kasze i suszone owoce – w szczególności żurawinę.One skutecznie zastępują mi słodycze (z pominięciem drobnych wpadek, które niestety nadal się zdarzają). Poczyniłam też drobne zmiany w mojej garderobie. Za namową mojego ukochanego przyjaciela, po ponad 15 latach przerwy kupiłam sobie pierwszą sukienkę. A ostatni raz sukienkę miałam na sobie na balu maturalnym. Spodnie już trochę mi się znudziły.

Chcę się dzielić moim optymizmem

Uwierzcie, że można pokonać te cholerne kilogramy. Dużo to nas wszystkich zawsze kosztuje, ale warto – zarówno dla zdrowia, jak i dla urody. Wszystkim Czytelnikom życzę ogromnego samozaparcia i wiary, gdy przyjdzie czas na zmiany. Pozdrawiam serdecznie!

No votes yet.
Please wait...
Waga na której ubyło 26 kg - czas na zmiany!