No votes yet.
Please wait...

Wychowanie dzieci to bodaj największe z życiowych wyzwań. Niektórym z nas, rodziców, dziadków, ten proces zaczyna się wymykać spod kontroli. Co zrobić, by wychować dobrego, mądrego człowieka?

Jeszcze nigdy młodzież nie była tak zdegenerowana, jak teraz… To zdanie napisał ponad dwa tysiące lat temu grecki filozof Arystoteles. Do jakich wniosków by doszedł, gdyby dane mu było przeczytać gazety z ostatnich tygodni? Samobójstwo nastolatki molestowanej w gimnazjum przez kolegów, pijana czternastolatka odwieziona z lekcji WF do szpitala, trzynastolatek pobity na szkolnym korytarzu…

MEN proponuje zaostrzenie rygoru – obowiązek noszenia mundurków, zakaz przynoszenia na lekcje telefonów komórkowych. Problem w tym, że kary nie naprawią zaniedbań generowanych przez lata złego wychowania ani nie zapewnią nastolatkom sposobów spędzania wolnego czasu.

Długa lista zagrożeń
Piszę ten artykuł zamknięta w bibliotece. Zza drzwi słyszę, jak mój czteroletni syn bawi się z opiekunką. Na kształtowanie jego osobowości wpłynie wiele czynników. Relacje ze mną i ojcem, dziadkami, być może przyszłym rodzeństwem, kolegami z przedszkola, potem szkoły, nauczycielami, członkami grupy rówieśniczej.

Predyspozycje genetyczne. Przekaz kulturowy, odbierany podczas kontaktu z mediami, sztuką, religią. Przeczytane książki, obejrzane filmy, gry komputerowe, relacje nawiązywane przez Internet. Nawet gdybym chciała, nie jestem w stanie kontrolować całości tego procesu. Nie ulepię mojego syna według wymarzonego wzoru. Mogę tylko próbować wyposażyć go w odpowiednie narzędzia, by radził sobie samodzielnie z zagrożeniami, które pewnego dnia mogłyby z niego uczynić agresywnego chuligana, socjopatę lub alkoholika. Chociaż w każdej chwili jest bombardowany informacjami płynącymi z otoczenia, kontakt z rodzicami pozostaje czynnikiem kluczowym w procesie jego wychowania.

Sparaliżowany strachem
Rok temu czternastoletni Adam był uczestnikiem zdarzenia, o którym nie opowiedział nikomu za szkoły. Wstydzi się, że nie pomógł koleżance. Do dziś jej unika, boi się spojrzeć w oczy.

Szkolny korytarz przed lekcją historii. Trzynastoletnia Kamila pokazuje kolegom z klasy nowy telefon komórkowy, prezent od mamy. Robią zdjęcia, śmieją się. Kilka minut później Adam słyszy w toalecie rozmowę telefoniczną kolegi z klasy. Chłopak opowiada znajomym, jaki model telefonu ma Kamila i kiedy będzie odpowiednia okazja, żeby ją „skroić”. We wtorki kończą lekcje późno, dziewczyna powinna wracać sama z pociągu do domu, można się na nią zaczaić kilkanaście metrów za sklepem. Nie, nie powinna robić problemów.

Adam wie, że dziewczynie grozi niebezpieczeństwo, jednak boi się ją ostrzec. Obawia się, że kolega widział go w toalecie i domyśli się, że to on „zakablował”.

Nauczycielom nie powie, bo chłopak się nie przyzna, a potem z zemsty naśle niebezpiecznych znajomych na Adama. Rodzicom też nie ma sensu się zwierzać, poradzą mu, żeby się nie wtrącał, w końcu to nie na jego telefon polują.

W środę Kamila nie przychodzi do szkoły. Wychowawca informuje uczniów, że została napadnięta, ktoś uderzył ja w twarz i wybił zęby. – Jednak robiła problemy – myśli Adam. Chce zadzwonić do niej do domu i zapytać, jak się czuje, ale coś go powstrzymuje. Kamila wraca do szkoły po tygodniu. Wszyscy jej współczują. Adam patrzy, jak kolega, który zainicjował napad, klepie ją przyjaźnie po ramieniu.

Kilka tygodni później Kamila zaprasza całą klasę na urodziny. Adam wymawiasię obowiązkami w domu. Podobno to była udana impreza, a jednym z gości był chłopak odpowiedzialny za napad na Kamilę. Adam stara się trzymać od niego z daleka, nie ma wystarczająco licznej grupy kolegów, by obronić się przed ewentualnym napadem. Może, żeby mieć spokój, wystarczy nie pokazywać nowego telefonu w szkole?

Z informacji zebranych przez kuratorów wynika, że od 1 września do 5 grudnia 2006 roku miało miejsce w szkołach około 400 zdarzeń o charakterze patologicznym.

Klasowe wilki
Iza przez dwa lata była nauczycielką komunikacji interpersonalnej w pierwszych klasach liceum. Gdy po kolejnej scysji z uczniami przepłakała wieczór, podjęła decyzję o zmianie zawodu.

Pracę w szkole rozpoczęła tuż po studiach, uzbrojona w rady zaczerpnięte z książek i usłyszane na wykładach. Zdawało się jej, że wie, jak mówić, by dzieci jej słuchały. Wystarczy okazywać im uwagę, słuchać o problemach, motywować do odnajdywania własnych rozwiązań. Rzeczywistość bardzo szybko zweryfikowała jej wyobrażenia .

W każdej klasie było kilkoro uczniów, którzy pełnili rolę kozłów ofiarnych. Dziewczynka z nadwagą nosząca okulary, chłopiec będący świadkiem Jehowy, ktoś, którego rodziców nie stać na modne ubrania. Reszta odnosiła się do nich z pogardą i lekceważeniem. Klasy dzieliły się na grupy tych „fajnych” i „niefajnych”.

– Na lekcjach padały wyzwiska, a moje próby reakcji budziły jeszcze większą agresję wobec „ofiar” – opowiada Iza. – Do dyspozycji miałam niewiele środków, by ukarać uczniów za niewłaściwe postępowanie: wstawienie punktów karnych z zachowania, skarga do wychowawcy klasy, rozmowa z rodzicami na zebraniu lub zadanie karnej pracy domowej. Wydawało mi się, że walczę z wiatrakami, czułam coraz większą bezradność. Kolejne lekcje poświęcałam na rozmowy o tolerancji, solidarności, szukanie przyczyn agresji wobec uczniów będących na marginesie klasy. Tylko po to, by na przerwie zobaczyć, jak kolejna ofiara wychodzi z płaczem z toalety obwiązana papierem toaletowym, bo koledzy postanowili zabawić się jej kosztem.Na zebraniach szkolnych z rodzicami napotykałam mur niezrozumienia. Nie chcieli mi wierzyć, że ich dzieci przejawiają wrogie zachowania. Zamiast współpracowników w rozwiązywaniu problemów, zyskałam kolejnych wrogów.

Na koniec roku szkolnego wychowankowie Izy otrzymali za zadanie zrobienie plakatu o tytule „Ja”. Ponaklejane na karton zdjęcia wycięte z gazet miały odzwierciedlać ich osobowość. Pracę jednej z dręczonych przez kolegów dziewcząt Iza do dziś trzyma na szafie. Na pierwszy rzut oka nie widać nic niepokojącego – wizerunki szczupłych modelek symbolizujących marzenia dziewczynki o ładnej sylwetce i sławie. Jednak gdy przyjrzeć się dokładniej, można zobaczyć, że w rogu kartki nastolatka nakleiła zdjęcie łani rozszarpywanej przez wilki…

Każdego dnia jadąc do pracy, Iza widzi z okien pociągu budynek szkoły. Ma ochotę wrócić. Nie teraz – myśli. Może pewnego dnia, będę silniejsza, lepiej przygotowana do wychowywania, a nie tylko przekazywania wiedzy. Może kiedyś…

Agresji i przemocy w szkołach nie zlikwiduje się za pomocą zmiany przepisów.

Zdaniem specjalisty: Przemoc nie rodzi się w szkole – mówi psycholog pedagog szkolny
Aby powstrzymać falę przemocy, potrzeba kompleksowych działań, współpracy nauczycieli, rodziców, policjantów i władz lokalnych. Nie można się skupiać wyłącznie na tym, by uczynić szkołę miejscem bezpiecznym. Jeśli zamontujemy kamery, a na korytarzach ustawimy strażników, liczba aktów przemocy w szkole faktycznie zmaleje, ale nie zmieni to w niczym problemów uczniów, którzy nie potrafią w sposób akceptowalny rozwiązywać konfliktów. Po wyjściu ze szkoły muszą mieć gdzie pójść. Nastolatek potrzebuje miejsca, do którego za kilka złotych może zabrać dziewczynę, posłuchać ulubionej muzyki, pograć w piłkę czy gry komputerowe. Zamiast wydawać pieniądze na monitoring, lepiej przeznaczyć je na organizowanie ciekawych zajęć pozalekcyjnych.

Agresja nie rodzi się w szkole. Kształtowanej przez lata w środowisku rodzinnym osobowości nastolatka nauczyciel nie zmieni podczas kilku godzin lekcyjnych za pomocą systemu kar i nagród. Nieumiejętność rozwiązywania konfliktów, niedojrzałość emocjonalna, skłonność do przejawiania zachowań agresywnych, brak empatii to wyniki wcześniejszych zaniedbań wychowawczych, z którymi nauczyciele nie zawsze potrafią sobie radzić. Aby pomóc agresywnemu uczniowi, potrzebuję współpracy ze strony jego rodziców, tymczasem na zebrania często przychodzi zaledwie kilkoro z nich. Nie dziwię się temu, tempo życia powoduje, że rodzice mogą poświecić dzieciom mniej czasu niż by chcieli. Nie szukajmy winnych, bo zarówno rodzice, jak i pedagodzy ponoszą podobną odpowiedzialność za wychowanie nowego pokolenia. Szukajmy raczej pieniędzy na to, by zapełnić lukę powstającą w momencie, gdy zapracowani rodzice nie są w stanie poświęcać dzieciom wystarczającej uwagi.

Chcemy wychowywać nasze dzieci jak najlepiej. Zapewnić dobre warunki do rozwoju, zapisać na basen i angielski, przekazać wartości, wdrożyć w tradycje, nauczyć piosenek i wierszyków, zabrać na pierwszy w życiu mecz lub przedstawienie teatralne. Jako rodzice jesteśmy pierwszym ogniwem ich procesu socjalizacji, modelem, którego zachowania naśladują na poziomie świadomym i nieświadomym. Nasze zadanie to wychować. Pytanie tylko, jak i kiedy.

Kukułcze jajo?
Pedagog Dorota Dobrowolska prowadziła badania nad relacjami dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym z rodzicami. Jej zdaniem to, czy dziecko będzie przejawiało skłonność do zachowań agresywnych jako nastolatek, można przewidzieć, obserwując jego relacje rodzinne jako przedszkolaka.

– Kiedy rodzice zostają wezwani do szkoły, bo ich szesnastoletni syn pobił i okradł kolegę, zaczynają się zastanawiać, czy to na pewno ich pociecha – mówi. – Tymczasem żadne dziecko nie narodziło się z jaja podrzuconego przez kukułkę do rodzinnego gniazda. W ankietach wypełnianych przez ośmiolatków mogłam przeczytać dramatyczne apele do rodziców: „Bądź ze mną, zabierz mnie na sanki, upiecz ze mną ciasto, poczytaj bajkę, bo czuję się kochany, gdy mam cię blisko”. Jeśli rodzic nie będzie mógł lub chciał odpowiedzieć na te prośby, za kilka lat nastolatek wypełniając podobną ankietę napisze, że jego kontakt z rodzicami jest znikomy, że nie potrafią odnaleźć wspólnego języka, a awantury wybuchają z byle powodu.

Zdaniem Dobrowolskiej, wielu współczesnych rodziców ma problemy z akceptacją swoich dzieci. Dążą do tego, by je zmieniać i ulepszać. Często w tym procesie lepienia nowego człowieka brakuje ciepła i dostarczania pozytywnych wzorców zachowań, jakie uznajemy za pożądane. Dziecko, które nie czuje się akceptowane i kochane bezwarunkowo, zaczyna mieć problemy z pozytywną oceną swojej osoby. Stany lękowe rodzą frustrację, a stąd już tylko krok do przejawiania zachowań agresywnych.

Problem drugi to czas, jaki poświęcamy dzieciom. Z badań wynika, że przeciętny polski rodzic spędza z dziećmi w sposób aktywny około godziny dziennie. Tymczasem dla dziecka wspólne spędzanie wolnego czasu  z rodzicami to komunikat znacznie silniejszy niż słowa.

Zdaniem specjalisty: Rodzicielstwo to najtrudniejsza z życiowych ról – mówi psycholog
Narodziny dziecka to emocjonalny szok. Czas wielkiej radości, ale też diametralnej zmiany, która w sposób naturalny niesie poczucie zagrożenia. Wiele świeżo upieczonych matek cierpi na depresję nie tylko z powodu zachodzących w nich przemian hormonalnych. Czarne myśli to również skutek brutalnego zderzenia z rzeczywistością – dziecko wymaga pełnego poświęcenia i zaangażowania, a poczucie odpowiedzialności za jego wychowanie staje się ciężarem, który niełatwo unieść.

Rodzicielstwo to najtrudniejsza z życiowych ról, tymczasem rzadko kto ma szansę otrzymać dobre przygotowanie do jej pełnienia, czyli dorastać w ciepłej, kochającej się rodzinie, potrafiącej w sposób dojrzały rozwiązywać konflikty. Dobrze wychowywać umie ten, kto sam był dobrze wychowywany. Kochać i akceptować dziecko potrafi ten, kto kocha i akceptuje siebie. Oczywiście bycia dobrym rodzicem można się uczyć. Może zamiast myśleć o otwieraniu szkół dla trudnej młodzieży, MEN powinno rozważyć wprowadzenie do systemu kształcenia przedmiotów, które uczyłyby młodzież współpracy z ludźmi, komunikacji interpersonalnej, życia w rodzinie i społeczeństwie? Agresywnych nastolatków nie zamienimy w łagodnych empatów, zabierając im telefony komórkowe. Możemy za to próbować lepiej przygotować to pokolenie do pełnienia w przyszłości ról rodzicielskich, aby ich dzieci nie używały noży i żyletek do rozwiązywania problemów z kolegami z podwórka.

Nie starajmy się być idealnymi rodzicami, bo to niemożliwe. Aby być wspaniałym rodzicem, trzeba być wspaniałym człowiekiem, osobą dojrzałą emocjonalnie i wewnętrznie spójną, w pełni pogodzoną ze sobą. Kto z nas jest taki? Zamiast dążyć do ideału, lepiej zaakceptować to, że nasze wewnętrzne problemy psychiczne znajdują odbicie w relacjach z dziećmi. Tylko mając tego świadomość, możemy kontrolować i świadomie analizować swoje postępowanie jako rodzica.

Emocje pod kontrolą
Recepta wygląda na łatwą – żeby zapobiec rozwojowi cech i postaw niepożądanych u dzieci, powinniśmy je akceptować i poświęcać im czas. Pozostaje pytanie – jak? Jak akceptować czterolatka, który właśnie obwiązał całe mieszkanie nitką, bo bawi się w pająka, podczas gdy ty, zmęczona po dniu pracy, przygotowujesz obiad dla gości, którzy za chwilę zadzwonią do drzwi? Jak okazywać miłość córeczce, która bije cię, bo nie chcesz jej kupić nowej lalki? Jak przytulać synka, który ucieka do szafy za każdym razem, kiedy chcesz mu zaserwować przygotowane pieczołowicie śniadanie? W takich chwilach masz ochotę zadzwonić do TVN i poprosić o pomoc Supernianię. Małe potwory najłatwiej kochać, gdy śpią, albo gdy zajmuje się nimi babcia.

Pierwszym krokiem do tolerowania wrogich zachowań małych dzieci jest zrozumienie ich przyczyn. Kiedy wiemy, że są racjonalne, a nie wymierzone przeciwko nam, łatwiej radzimy sobie z negatywnymi uczuciami wobec dziecka. Dlatego warto zdobywać wiedzę o rozwoju emocjonalnym dzieci, czytać fachową literaturę i poradniki wychowawcze pisane przez doświadczonych psychologów i pedagogów.

Małe dzieci odczuwają takie same emocje jak dorośli. Różnica polega na tym, że kilkulatki nie znają akceptowalnych społecznie sposobów na ekspresję uczuć negatywnych. Kiedy się złoszczą, wybierają najłatwiejszą drogę jej okazania. Wyobraźmy sobie osobę dorosłą, która nie nauczyła się akceptowalnej ekspresji gniewu. Gdy ucieknie jej pociąg, położy się na peronie, zacznie płakać, kopać i krzyczeć, by poradzić sobie z rozczarowaniem. Dorośli tak nie postępują, bo w toku procesu socjalizacji nauczyli się radzić sobie z frustracją lub okazywać ją za pomocą komunikatów słownych.

Dziecko kształtuje umiejętności kontrolowania emocji, słuchając i obserwując nas. Powinno nauczyć się rozpoznawać i nazywać emocje, warto więc mówić mu o własnych. „Bałam się, gdy skaleczyłeś się w palec i nie mogłam powstrzymać krwawienia.”, „Czuję złość, kiedy nie chcesz założyć kurtki.”, „Jestem smutna, bo nie udało mi się coś w pracy”. Kiedy maluch potrafi rozpoznać własne emocje i mówić o nich, jest mu łatwiej się z nimi uporać. Sposobów ekspresji nagromadzonych uczuć również uczy się od rodziców, choćby na zasadzie modelowania.

Ela była z trzyletnią córeczką na spacerze, przed nimi szła nastolatka prowadząca na smyczy psa. Stojący nieopodal chłopcy rzucili coś w ich stronę. Pomiędzy Elę a dziewczynę na chodnik upadła petarda. Wybuchła, zanim zdążyły uciec. Dziecko podskoczyło słysząc huk, a ona zareagowała instynktownie, krzycząc na chłopców, czy ich zdaniem petarda to dobry sposób na nawiązanie znajomości z dziewczyną. W jej stronę padły obelgi. Odwzajemniła się tym samym i nagle, miotając przekleństwa, zdała sobie sprawę, że trzyma za rękę trzyletnią córkę.

Można się spodziewać, że dziecko Eli zareaguje podobnie, gdy spotka się z agresją na podwórku lub w domu. Niestety, rodzicami jesteśmy 24 godziny na dobę. Stanowimy wzorzec do naśladowania, będąc na spacerze, w sklepie, na imieninach. Choć trudno to zaakceptować, decydując się na dziecko, podjęliśmy jednocześnie decyzję o gotowości do pełnienia niekończącej się roli wzorca osobowego.

Popularność programu „Superniania” pokazuje, jak wielu rodziców zupełnie nie radzi sobie z dziećmi. Dlaczego? Bo nie radzą sobie z własnymi emocjami.

Rozsądne kary i nagrody
W procesie wychowania ważnym narzędziem jest system nagradzania i karania. Kara za zachowanie agresywne zmniejsza prawdopodobieństwo powtórzenia podobnego postępowania, jednak wyłącznie wtedy, gdy sposób karania nie przybiera formy agresywnej. Kiedy wymierzamy dziecku klapsa za to, że zabrało młodszemu bratu zabawkę, stajemy się jednocześnie wzorcem zachowania agresywnego, jakie będzie w przyszłości modelować. Aby kara była skuteczna i nie rodziła ryzyka eskalowania przemocy, powinna być w miarę dotkliwa i natychmiastowa. Odebranie zabawki, zakaz oglądania ulubionej bajki wraz z wyjaśnieniem przyczyn są najskuteczniejszym sposobem eliminowania zachowań niepożądanych.Podobnie jak kary, również nagrody kształtują postawę dziecka. Nie mogą jednak przybierać formy „handlowej”. Kupno słodyczy w zamian za dobre zachowanie na obiedzie u babci nie nauczy dziecka grzeczności. Dostarczy mu jedynie motywacji zewnętrznej do postępowania zgodnie z wolą starszych. Najlepszą nagrodą jest zawsze czas spędzany z rodzicami na czymś przyjemnym. Jeśli podczas obiadu u babci usiądziemy z maluchem i opowiemy mu historie ludzi oglądanych na zdjęciach w rodzinnym albumie, zapewne będzie zachowywać się spokojnie.

Aby system nagród i kar odniósł skutek, musi być wprowadzany konsekwentnie. Członkowie rodziny powinni współpracować, żeby nie dostarczać dziecku sprzecznych komunikatów.

Teoria frustracji-agresji głosi, że przeszkody pojawiające się na drodze do celu zwiększają prawdopodobieństwo występowania zachowań agresywnych.

Wyuczona czy nabyta?
Współczesna nauka i wiele eksperymentów psychologicznych nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy agresja jest wyuczona, czy zaprogramowana genetycznie. Z całą pewnością skłonność do przejawiania zachowań agresywnych jest częścią naszego genetycznego bagażu. Trudno sobie wyobrazić, że gatunek niepotrafiący odpierać ataków, byłby w stanie przetrwać choćby jedno tysiąclecie. Reakcja na atak nie jest jednak działaniem agresywnym, za takie uznajemy tylko intencjonalne działanie ukierunkowane na wyrządzenie komuś fizycznej lub psychicznej krzywdy.

Nad zachowaniami agresywnymi u ludzi i zwierząt sprawuje kontrolę część rdzenia kręgowego zwana ciałem migdałowatym. Przerwanie dopływu stymulacji do tego obszaru powoduje, że osobniki agresywne stają się łagodne. Udowodniono też korelację między poziomem męskiego hormonu płciowego (testosteronu) w organizmie a skłonnością do zachowań agresywnych – im wyższy, tym większe prawdopodobieństwo przejawiania agresji. Na ekspresję agresji wpływają sytuacje społeczne, na przykład rosnąca frustracja lub bezpośrednia prowokacja.

ADHD – zespół nadpobudliwości psychoruchowej
Uważa się, że na ADHD cierpi ok. 5% dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Zaburzenie charakteryzuje się nadmierną aktywnością ruchową, brakiem wytrwałości w realizowaniu zadań wymagających skupienia, przechodzeniem od jednego zadania do drugiego bez umiejętności doprowadzenia ich do końca. Za przyczyny uznaje się zaburzenia genetyczne.

Rozpoznanie ADHD we wczesnym wieku szkolnym pozwala na podjęcie terapii mogącej prowadzić do całkowitego wyleczenia. – Dziecko, które nie otrzymuje pomocy i często słyszy negatywne komunikaty od rodziców, przestaje wierzyć w siebie – mówi psycholog Urszula Koszutska. – Zaczyna poszukiwać akceptacji tam, gdzie o nią łatwo, często w grupach rówieśniczych, w których wystarczy popisać się sprawnością fizyczną bądź brawurą, by zasłużyć na uznanie. Tylko dobrze zaplanowana współpraca rodziców i pedagogów może sprawić, iż dziecko z zespołem nadpobudliwości psychoruchowej nauczy się świadomie kontrolować objawy choroby.

Zdaniem specjalisty: Dobry rodzic umie siebie lubić – mówi psycholog, mama szesnastoletniego Maksymiliana.

Czy każdy z nas nadaje się do odgrywania roli rodzica? Może żeby pełnić tak odpowiedzialną funkcję, powinno się uzyskać uprawnienia?

Dorota Dobroczyńska: Wielu z nas wydaje się, że skoro posiadamy naturalne prawo do poczęcia dziecka, to równie naturalnie powinniśmy nabywać prawa do bycia rodzicami. Nie jest to jednak takie oczywiste. Dziecko nie wychowa się samo, to ono niejednokrotnie ponosi ogromne koszty braku odpowiedzialności rodziców. Pomysł zdobywania kwalifikacji rodzicielskich wcale nie jest zwariowany. Od kilku lat w Krakowie działa prowadzona przez psycholog Jolantę Basistową Szkoła dla Rodziców i Wychowawców, w której każdy może poszerzać umiejętności konieczne do budowania zdrowych relacji w rodzinie.

Jakich umiejętności potrzebujemy, by zostać dobrymi rodzicami?

Moim zdaniem, najpoważniejsze błędy wychowawcze popełniają ludzie, którzy nie potrafią lubić i akceptować samych siebie. Dobrym rodzicem i partnerem może być tylko ten, kto potrafi być dobry dla siebie. Aby umieć się zajmować dzieckiem, mama powinna umieć na początek zająć się sobą, radzić sobie z emocjami i wewnętrznymi konfliktami. Kiedy psychologowie mówią o tym, że rodzic powinien kochać siebie, aby móc dawać miłość dzieciom, nie mają na myśli egoizmu, a głęboko świadomą miłość własną. Osoba posiadająca umiejętność samoakceptacji umie stworzyć dojrzały związek z partnerem, co jest kolejnym elementem pozwalającym dzieciom dorastać w atmosferze pełnej ciepła, miłości, zrozumienia i zaufania. Zapadła mi w pamięć wypowiedź jednego z ojców: „Aby być dobrym tatą, trzeba być dobrym partnerem dla matki dziecka”.

Aby wychować dziecko, trzeba mieć na to czas. Współczesne tempo życia sprawia, że coraz trudniej znajdujemy go dla rodziny. Czy zapracowany rodzic może w jakiś sposób zminimalizować negatywne skutki braku czasu dla dziecka?
Zaczęliśmy uważać, że to normalne, że pracujemy coraz więcej i brakuje nam czasu dla bliskich. Niemal bezwolnie dajemy się wdrożyć w zwariowane tempo współczesnej cywilizacji, bo zdaje się nam, że potrzebujemy coraz to nowych dóbr, by sięgnąć ideału szczęścia. Czy to faktycznie normalne? Moim zdaniem, nie. Każdy z rodziców powinien sobie zadać to pytanie: Na pewno potrzebuję zagranicznych wakacji lub nowego samochodu, jeśli tym samym nie mogę być ze swoimi dziećmi? Z drugiej strony współczesna rzeczywistość pozwala na to, by związki między ludźmi miały różnorodny i interesujący charakter. Opiekę nad dzieckiem możemy dziś podzielić między wiele osób – dziadków, partnerów, przyjaciół, co dla malucha może być ważnym doświadczeniem społecznym. Jeśli poświęcamy dziecku mało czasu, nie starajmy się tego nadrabiać w sposób spektakularny. Kiedy rodzice są po rozwodzie i ojciec spotyka się z dzieckiem raz w tygodniu, to najczęściej wykorzystuje ten czas na wizytę w McDonaldzie, cyrku, kinie, centrum handlowym. Tymczasem dziecko potrzebuje bliskości, a ta może się rodzić w atmosferze intymności, jakiej brakuje w „jarmarcznym rodzicielstwie”. Nie wymyślajmy atrakcji, by pozbyć się poczucia winy. O wiele lepiej po prostu pobyć z maluchem, usmażyć razem naleśniki, posprzątać łazienkę, pójść na zakupy do osiedlowego warzywniaka.

Czas poświęcany dziecku, miłość i akceptacja… Czy to wystarczy, by wychować mądrze? Dzieci są przecież narażone na zgubny wpływ mediów, gier komputerowych, kolegów.
Idealna sytuacja to taka, w której rodzice stają się przewodnikami po świecie społecznym i kulturalnym. Wdrażanie w kulturę powinno się dziać mimochodem, dziecko może przecież uczestniczyć w doświadczeniach dorosłych. Nie potępiajmy współczesnej rzeczywistości, bo to nie tylko przemoc w mediach czy brutalne gry komputerowe, ale też chociażby wiele nowych możliwości zdobywania wiedzy i umiejętności. Doświadczenia kulturalne i społeczne przefiltrowane przez świadomą obecność rodzica przygotowują dziecko do samodzielnego dokonywania właściwych wyborów, odróżniania dobra od zła, a prawdy od kłamstwa.

No votes yet.
Please wait...

Comments

  1. To odpowiedz na pytanie, dlaczego tyle dzieci z „gobrych domów”, tj właśnie dobrze sytuowanych jest na tej „złej ścieżce”?

    No votes yet.
    Please wait...
  2. Bardzo trafna uwaga. Ja mialem taki sam problem ze swoim synem. Na szczescie mielismy okazje wyemigrowac cala rodzina do USA gdzie od poczatku poslalismy syna do prywatnej szkoly w ktorej wspomniane przez Ciebie standardy byly obowiazujaca norma. Teraz syn jest juz po studiach, ma dobra prace i cieszy sie duzym szacunkiem. Jak wiec widac sa jeszcze miejsca na swiecie gdzie realia zycia opieraja sie na wartosciach z minionej epoki. Jest to jednak swiat odizolowany od tego w ktorym zyje wiekszosc ludzi nawet tutaj w Stanach Zjednoczonych. Bariere chroniaca ten swiat przed zalewem choloty stanowia oczywiscie pieniadze ktorych zdobycie wymaga determinacji oraz poswiecen wielu pokolen. Nie jest wiec ona mozliwa do pokonania przez pierwsze pokolenie ubogich imigrantow z poza zelaznej kurtyny.

    No votes yet.
    Please wait...
  3. ale pieprzysz głupoty: super „rozpieszczone dziecko” :-)Nie będę tego komentował, ale zwróć uwagę na to napisałem wyżej.

    No votes yet.
    Please wait...

Comments are closed.