Kiedy bulimia lub anoreksja dotyka nastolatkę, dorośli w miarę szybko mogą zauważyć niepokojące sygnały i starać się pomóc. Inaczej jest, gdy z zaburzeniami odżywiania walczy kobieta dojrzała. Ze swoimi zmaganiami z reguły pozostaje sama.
Rodziny i przyjaciele osób borykających się z zaburzeniami odżywiania mają ogromną potrzebę rozmawiania o tym problemie. W internecie nie brakuje forów dyskusyjnych, na których dzielą się swoją wiedzą. Codziennie pojawiają się nowe pytania od matek, mężów, przyjaciółek i sióstr chcących wesprzeć najbliższych dotkniętych anoreksją lub bulimią. Wśród nich są kobiety dojrzałe, które starannie ukrywają, że szukają pomocy właśnie dla siebie. W powszechnej świadomości bowiem anoreksja i bulimia to przypadłości dręczące jedynie obsesyjnie dbające o linię nastolatki. Wstyd się przyznać, gdy dotykają kobietę, która sama jest matką. Choć o walce z bulimią nienastoletniej przecież księżnej Diany szeroko rozpisywała się prasa, kobiety po trzydziestce wciąż krępują się prosić o pomoc, gdy dotyka je ten sam problem.
Choć o walce z bulimią zamężnej i posiadającej dwóch synów
księżnej Diany szeroko rozpisywała się prasa, kobiety po trzydziestce
wciąż krępują się prosić o pomoc, gdy dotyka je ten sam problem.
Królowa udawanego życia
Czterdziestodwuletnia Iwona mówi gorzko, że bulimia uczyniła z niej wspaniałą aktorkę. Potrafi przygotować wykwintny obiad dla znajomych męża, przystroić stół tak, że zrobiłby wrażenie nawet na ambasadorze, ubrać się elegancko i pełnić z uśmiechem honory pani domu. Nie dać po sobie poznać, że w duchu jest napięta jak struna, ręce pocą się jej na myśl, że popełni jakąś gafę albo nie zrozumie pytania zadanego po angielsku. Mąż jest przedstawicielem zagranicznej firmy i często przyjmują u siebie gości z Niemiec, Francji, Hiszpanii. Podczas przyjęć mało kto zauważa, jak szybko z talerzy Iwony znikają potrawy. Gdy ktoś skomentuje jej wspaniały apetyt, porównując go ze szczupłą figurą, Iwona z uśmiechem informuje, że ma dobrą przemianę materii, a wizyty na pływalni i w klubie fitness działają cuda. Chętnie dzieli się radami co do diety i ćwiczeń. Tłumaczy, że efektów nie można się spodziewać od razu, sportowe nawyki mają się stać stylem życia i dopiero wtedy nie trzeba już liczyć kalorii.
Weszła w swoją rolę tak dobrze, że nikt nie potrafi dostrzec, że to tylko maska. Czemu oszukuje? Ze wstydu. Czy mogłaby komukolwiek wyznać, że zawsze po obfitym obiedzie przeprasza uprzejmie i idzie do łazienki? Puszcza wodę w umywalce, wkłada do gardła szczoteczkę do zębów i zwraca cały posiłek do sedesu. Czasem podśpiewuje w przerwach, na wypadek, gdyby ktoś przechodzący korytarzem chciał wiedzieć, czy z nią wszystko w porządku.
Po zwróceniu posiłku może usiąść zrelaksowana do stołu z poczuciem, że wszystko jest pod kontrolą. Problemy spłynęły do ścieków wraz z roladkami w sosie grzybowym i crème brûlée. Jest piękna, mąż może być z niej dumny. Który mężczyzna miałby ochotę opuścić taką żonę? Na pewno nie jej Jakub. No, chociaż może zmieniłby zdanie, gdyby dowiedział się, że jego Iwonka potrafi w napadzie smutku wylizać do czysta słoik kremu orzechowego, połknąć pół kilograma na wpół zamrożonych krewetek i popić półlitrowym kartonem mleka.
Młode i stare, białe i czarne
Jeszcze 20 lat temu w amerykańskiej literaturze medycznej, opisując pacjentki zmagające się z zaburzeniami odżywiania, używano słowa „dziewczyny”. Sądzono, że problem dotyczy jedynie nastolatek. Anoreksja i bulimia były nawet w środowisku medycznym uznawane za „chorobę księżniczek”, czyli przypadłość dotykającą białe nastolatki z dobrze sytuowanych rodzin. Obecnie amerykański Narodowy Instytut Zdrowia Psychicznego używa określenia „dziewczyny/kobiety”. Z amerykańskich statystyk wynika, że 8% wszystkich chorych na zaburzenia odżywiania (eating disorders – ED) ma więcej niż 25 lat, zaś 3% – więcej niż 35 lat. Jedna na 200 Amerykanek zmaga się z anoreksją, zaś 3 na 100 z bulimią. Problem dotyczy w tym samym stopniu wszystkich ras i nie ma związku ze stanem majątkowym. Zaledwie 1 na 10 chorych zgłasza się po pomoc do lekarza, a 20% umiera przedwcześnie w związku z komplikacjami towarzyszącymi zaburzeniom odżywiania, w tym w wyniku samobójstwa i chorób serca. W Polsce nie ma dostępnych statystyk mówiących, ile dojrzałych kobiet cierpi na ED.
Jestem Milena, a nie anorektyczka
Czasem śnimy koszmary bardziej przerażające niż kinowe horrory. Zorientować się w środku prelekcji, że przyszliśmy na nią nago, zostać przyłapanym przez dużą publikę na wyuzdanym seksie – po takim śnie trudno dojść do siebie. Trzydziestoośmioletnia Milena mówi, że jej taki koszmar przydarzył się na jawie. Jednocześnie to wyjątkowo wstydliwe przeżycie stało się przełomem. Gdyby nie incydent z 13 marca 2007 roku, kto wie, co by się z nią stało…
Milena nigdy nie powiedziała o sobie, że jest anorektyczką. Nie przyklejać sobie etykietki choroby – tego nauczyli ją znajomi na forum dla ludzi borykających się z zaburzeniami odżywiania, a jej psychiatra poparł takie podejście do sprawy.
– Gdy myślisz o sobie jako anorektyczce bądź bulimiczce, nadmiernie wyolbrzymiasz problem – tłumaczy. – A przecież jesteś jeszcze na przykład matką, żoną, manikiurzystką, Polką, miłośniczką przyrody, czytelniczką ulubionej gazety. Etykietka sprawia, że zaczynasz odpowiedzialność za wszystko zrzucać na jeden problem, nadmiernie generalizujesz. W dodatku słowa „anorektyczka”, „bulimiczka” dla pacjenta nic nie znaczą. To tyle, co powiedzieć: „mam problem, z którym nie umiem sobie poradzić”. Bo zupełnie nieważne, czy ważymy 40 kg, czy 48 kg. W zaburzeniach odżywiania to nie nadwaga jest problemem kobiety. Za potrzebą schudnięcia zawsze kryje się prawdziwy potwór, problem tak trudny, że lepiej schować go za swoją chudością.
Jako nastolatka Milena nie miała kłopotów z akceptacją swojego wyglądu. Czasem się odchudzała, żeby lepiej wyglądać na plaży. Jak każda dziewczyna. Nie uważała się za piękną, ale też nie wpadała w rozpacz, widząc fałdkę tłuszczu na brzuchu. Twierdzi, że jeszcze dziesięć lat temu śmiała się z kobiet, które uważały, że rozmiar 38 jest dla grubasów. Ona nosiła 42 i uważała, że duże jest piękne. Jej zdaniem wszystko zaczęło się stopniowo zmieniać, gdy stanowisko w firmie, na które pracowała 3 lata, podarowano mało kompetentnej, ale atrakcyjnej koleżance. Dla Mileny to był cios. Zawsze była bardzo ambitna i samodzielna. Studiowała dwa kierunki, ukończyła wiele specjalistycznych kursów, mówi płynnie trzema językami. A szefową działu została kobieta z długimi nogami i piękną fryzurą, która przed każdym zebraniem biegała do Mileny po radę.
Milena przeszła na dietę. Do odchudzania podeszła poważnie i odpowiedzialnie, tak jak do każdego zadania. Schudła 5 kg w dwa miesiące, zgodnie z planem. Nie poprzestała na tym, chciała więcej i więcej. Nawet gdy zeszła do rozmiaru 36, nie była z siebie zadowolona. Kiedy 13 marca córka złapała ją na ukrywaniu jedzenia w plastikowej torebce w garderobie, była, jak to określa, workiem na kości.
Nie je, nie pije, a chodzi i (prawie) żyje
Anoreksja to schorzenie niosące ze sobą zmiany fizyczne i psychiczne mogące doprowadzić do śmierci. Pierwsze objawy to zaburzony obraz własnego ciała i silny lęk przed przybraniem na wadze. Z czasem pojawia się osłabienie, zakłócenia hormonalne, dolegliwości układu krążenia, zmiany w układzie kostnym, nerwowym i pokarmowym. Problemy z odżywianiem najczęściej dotykają perfekcjonistów, którzy mają skłonność do przeceniania roli oczekiwań społecznych względem siebie oraz dużą potrzebę osiągnięć. Cechuje ich ambicja i chęć rywalizacji. Wielu ma za sobą skomplikowaną historię rodzinną i długą walkę o uzyskanie autonomii. Panowanie nad własnym ciałem daje im poczucie samokontroli i wyższości nad tymi, którzy tego samego nie potrafią. Przewaga, choć iluzoryczna, bywa remedium na problemy interpersonalne.
Nie mów nikomu
Kiedy Iwona ma dobry nastrój, deklaruje wielką miłość do męża. Gdy jest zamroczona alkoholem, potrafi powiedzieć, że go nienawidzi, bo zniszczył jej życie. Powracający nastrój depresyjny sprawia, że za wszystko obwinia siebie.
Boi się, że mąż wybrał ją tylko ze względu na urodę. On – specjalista od PR z dużego miasta. Ona– zwykła dziewczyna po szkole fryzjerskiej z miejscowości, o której pies z kulawą nogą nie słyszał. Niektórym może się wydawać, że w XXI wieku pochodzenie i wykształcenie nie mają znaczenia, ale jej życie to tylko nowoczesna wersja tej samej bajki o Kopciuszku. W sercu Iwony czai się przekonanie, że gdyby nie nieskazitelna sylwetka, Jakub nigdy nie zaprosiłbyjej na randkę. Zawsze uwielbiał się z nią pokazywać, co jej imponowało.
Gdy Iwona skończyła 35 lat, przybyło jej trochę kilogramów, a apetyt się zwiększył. Zawsze lubiła podjeść i chociaż stosowała diety, kapitulowała po kilku dniach wyrzeczeń. O tym, że są kobiety, które jedzenie zwracają, dowiedziała się z prasy. Za pierwszym razem bała się, potem nauczyła się, jak szybko i niepostrzeżenie wymiotować.
Z bulimią żyje od kilku lat. Kiedy zdawało się jej, że dentysta zaczął coś podejrzewać, bo krwawiły jej dziąsła, a na szkliwie pojawiły się przebarwienia, znalazła innego. Do napadów obżarstwa, wymykania się z łóżka na paluszkach, by opróżnić lodówkę i szybko pozbyć się posiłku, przyznała się tylko przyjaciółce. Opowiedzieć o sobie zgodziła się niechętnie i tylko pod warunkiem zmiany danych. Na terapię iść nie zamierza, bo uważa, że lekarz musiałby poinformować o jej stanie męża. Jakub mógłby tego nie zrozumieć. Poczułby się oszukany, być może w końcu by ją zostawił. Dla kogoś młodszego, bystrzejszego, bez pogłębiających się zmarszczek. Mówiąc o nim, Iwona zaczyna płakać. Może przez chwilę zdaje sobie sprawę, że nie pozna prawdy o uczuciach męża, dopóki nie odważy mu się pokazać prawdziwej siebie – zalęknionej, pełnej wątpliwości, słuchającej podczas pobytu Jakuba w pracy przebojów Urszuli i zmieniającej płytę w odtwarzaczu na jazz tuż przed jego powrotem. Jakub nigdy nie dowie się też, jak wierną i oddaną ma żonę. Nie ma pojęcia, ile kosztuje ją codzienne odgrywanie królowej życia. I nie dowie się. Bo jedyne, o co Iwona prosi przed publikacją reportażu, to: „nie daj nikomu poznać, że to ja, nie mów nikomu”.
Osoby z zaburzeniami odżywiania nie należy traktować ulgowo. Trzeba
wymagać i dawać tyle samo, co zwykle.
Pięć lat milczenia
Z badań Brytyjskiego Towarzystwa Medycznego wynika, że przeciętna osoba dotknięta bulimią zostaje zdiagnozowana w 5 lat po rozwinięciu się pełnej postaci zaburzenia. 50% pacjentek udaje się całkowicie wyleczyć za pomocą psychoterapii. Rozpoznanie choroby bez wewnętrznej zgody pacjentki na opisanie objawów jest trudne, bowiem osoby z bulimią nie tracą na wadze tak, jak osoby z anoreksją. Za sprawą bulimii się nie chudnie, a jedynie nie tyje mimo spożywania ogromnych ilości jedzenia podczas napadów głodu.
Czy jesteś szczęśliwa?
Każdego dnia, poza weekendami, Milena poświęca dwie godziny na rozmowy z cierpiącymi na zaburzenia odżywiania oraz członkami ich rodzin za pośrednictwem internetu. „Co mam odpowiedzieć córce, która pyta, czy jest bardzo gruba, chociaż waży 47 kg przy 170 cm wzrostu?” – tego typu pytania pojawiają się w rozmowach najczęściej. Milena tłumaczy, żeby nie dawać się wciągać w rozmowy o wadze, bo to temat zastępczy, maskujący problem – złe relacje w rodzinie, szkolny stres, poczucie niższości i kompleksy. Poza tym na pytania o wagę zadawane przez osobę z zaburzeniami odżywiania nie ma dobrej odpowiedzi.
– Kiedy zmagałam się z anoreksją, nie docierały do mnie racjonalne argumenty – wspomina. – Kilka osób dziennie mogło mi powiedzieć, że niepokoi ich moja chudość, a ja tłumaczyłam sobie na przykład, że mi zazdroszczą i chcą zatrzymać na drodze do osiągnięcia celu. Kiedy dziś patrzę na zdjęcia sprzed dwóch lat, to ogarnia mnie zgroza, ale wtedy naprawdę nie widziałam, że ubrania na mnie wiszą, kości policzkowe wystają, żebra prześwitują przez skórę. Nawet gdy zaczęły mi wypadać włosy, a miesiączka spóźniała się o dwa tygodnie, uważałam, że wszystko mam pod kontrolą.
Zdaniem Mileny, najlepsze pytania, jakie można zadać osobie z zaburzeniami odżywiania, to: „Czy jesteś szczęśliwa?”, „Jak się czujesz?”, „Czego brakuje w twoim życiu i jak chciałabyś je zmienić?”. Pomogą one dotrzeć do sedna problemu i nawiązać z chorym kontakt. Poza tym według Mileny osobę z zaburzeniami odżywiania należy traktować bez taryfy ulgowej. Wymagać tyle samo i tyle samo dawać. Oby tylko nie dyskutować o dietach, nie porównywać rozmiarów, nie pomagać chorej nakręcać spirali szaleństwa.
Kiedy mąż i córka zorientowali się, że życie Mileny zaczęło się kręcić wokół odchudzania, poprosili, żeby przestała. Wydawało się im, że we trójkę podeszli do sprawy wyjątkowo dojrzale. Ona przyznała, że ma z odchudzaniem problem, i obiecała popracować nad sobą. Mąż okazał zrozumienie. Dziecko zostało dopuszczone do rozmowy, bo zasługiwało na to jako członek rodziny. I wszystko byłoby dobrze, gdyby choć jedno z nich miało pojęcie, czym naprawdę jest anoreksja. Gdyby wiedzieli, że potrafi rozbić rodzinę równie skutecznie jak alkoholizm. Alkoholik musi się napić i by to zrobić, gotów jest okłamać własną matkę. Anorektyczka nie może zjeść pełnowartościowego posiłku i żeby go uniknąć, gotowa jest okłamać własną córkę.
Terapia rodzinna?
W psychoterapii anoreksji często bierze czynny udział rodzina chorego, w przypadku nastolatków są to rodzice. Kiedy na zaburzenia odżywiania cierpi kobieta dojrzała, w terapii może, ale nie musi uczestniczyć partner. Obecność rodziny nie jest warunkiem koniecznym, jednak jest wskazana. Zalecenie to nie dotyczy małoletnich i nastoletnich dzieci, które powinny być objęte opieką psychologiczną, mającą na celu nie tyle uczestnictwo w procesie zdrowienia rodzica, co ochronę jego własnej psychiki.
Dla siebie i dla siebie
Po tym, jak Milena była zmuszona przyznać rodzinie, że straciła kontrolę nad odchudzaniem, mąż i córka w miarę możliwości pilnowali, by zjadała regularne posiłki. Mileną targało poczucie winy, że dziecko pyta ją przed wyjściem do pracy, czy zjadła śniadanie. Tym silniejsze, że by córki nie zmartwić, musiała skłamać. Organizowała dzień tak, by „jeść” w samotności. Gdy się nie udawało, potrafiła podczas posiłku schować kanapkę do kieszeni, a kotleta w majtkach. Wystarczyło, żeby ktoś wstał od stołu na chwilę, by zachomikowała część posiłku pod ubraniem. Nie mogła przytyć. Nie mogła też wytłumaczyć najbliższym, dlaczego. Podobnie sobie. Nie chodziło już przecież o stanowisko w pracy. Chudość stała się sposobem na jeszcze doskonalszą wersję Mileny. Tak jej się zdawało.
Córka przyłapała ją, jak chowała do szafy pierś z kurczaka i ziemniaki owinięte w torebkę. To była jedna ze skrytek Mileny, z których pozbywała się jedzenia rankiem. Dziecko spojrzało na nią wymownie i wyszło z pokoju. Milena poczuła taką pogardę do siebie, że rzuciła się z płaczem na podłogę. Nie mogła się uspokoić.
Córka zadzwoniła po ojca, ten w końcu wezwał karetkę. Chcieli jej tylko dać coś na uspokojenie, ale mąż uparł się, by zabrać ją do szpitala i zrobić wszystkie badania. Zdiagnozowano anemię oraz depresję i skierowano ją do psychiatry. Mąż nalegał, by jak najszybciej udała się na wizytę. Przekonywał, że powinna to zrobić przynajmniej dla dziecka i dla niego, jeśli nie dla siebie. Poszła. Usłyszała, że sama musi chcieć. Trzeba zdrowieć dla siebie, dla siebie i jeszcze raz dla siebie. Dopiero później można zacząć robić coś dla innych.
Dziś Milena doszła już do tego etapu – pomaga kobietom, które przeżywają podobne dramaty jak ona. Czuje dług wdzięczności wobec rodziny i zmywa grzech poczucia winy za zaangażowanie dziecka w swoje szaleństwo. Spod oka obserwuje, czy córka zjada posiłki. I często pyta: „Jesteś szczęśliwa?”.