No votes yet.
Please wait...

„Prowadziliśmy nadal obrachunek moralny, z miejsca przyznając się do popełnionych błędów”. I chyba od pewnego czasu tak właśnie robię.

Staram się w podsumowaniu dnia nie oszukiwać siebie – samej siebie za błędy, które miały miejsce, przecież nie zbiję. A inne metody autokarania także odłożyłam do lamusa, bo stanowiły zbiór pomysłów, które się nie sprawdziły. Istnieje za to ogromna szansa na to, że błąd popełniony, a potem zanalizowany – bez histerii, ze spokojem i rozwagą – może stać się wymierną korzyścią, ba, kapitałem!

Zupełnie niechcący, bez złych intencji zdarzyło mi się ostatnio urazić nowo poznaną osobę. Niemiłe zdarzenie: okoliczności wyjazdowe – weekend za miastem w grupie, czas relaksu – a mnie żarło poczucie winy czy jakiegoś wstydu, a nawet żal, że wyjazd nie układa się „po mojej myśli”.

Trudno było w takim nie-szampańskim nastroju ignorować słodycze, które niewątpliwie uatrakcyjniały stół. Miałam ochotę pocieszyć się ciastem i nie myśleć o tym, co wydaje mi się smutne. Nie uległam tej pokusie – pójścia na skróty – by przez chwilę poczuć słodycz.

Przemyślałam za to całe zdarzenie… Ustaliłam ze sobą, że już parokrotnie przeprosiłam i nic więcej tu nie mam do zrobienia. Zamknęłam temat, zamiast osłodzić go paroma setkami niepotrzebnych kalorii.

Nic tak dobrze jak błąd nie skłania do refleksji. Pod warunkiem, że nie udaję, iż go nie było, nie upieram się ,,by go nie widzieć”. To nie tak, że tęsknię za błędami, uwielbiam je popełniać, i mało rzeczy cieszy mnie tak, jak one… To nie tak. Ja tylko w końcu przestałam się ich tak panicznie bać!

Dodam rzecz istotną wielce. Podejmując się analizy dnia, tygodnia, roku – jakiegokolwiek okresu – próbuję widzieć też te aspekty, które były udane. Zwyczajowo jest to trudniejsze, mam wrażenie, że w naszej kulturze chwalenie kogoś jest ryzykowne (pojawia się pytanie: czego „chwalący” chce?), co dopiero zatem chwalić siebie… Mnie cieszy, że  potrafię coraz lepiej traktować siebie – z uwagą, serdecznością. Inna rzecz, że nauczyły mnie tego lata „treningu” na ludziach wokół. Gdybym nie lubiła i nie umiała komplementować świata, na pewno chciałabym szybko się tego nauczyć.

W praktyce to wygląda tak, że jeśli ktoś robi, ma, tworzy coś, co mi się podoba, wówczas nie szkoda mi czasu ani energii, żeby mu o tym powiedzieć – nie zakładam z góry, że on sam świetnie o tym wie… Rzadko bowiem zdarza się, żeby komuś przeszkadzało uznanie, jakiś podziw – może trochę inaczej wygląda to w codzienności tak zwanych celebrytów, ale nie to jest sednem kroku dziesiątego.

Co w takim razie jest? Może odwaga, a z całą pewnością chęć bycia uczciwym. Nade wszystko w relacji ze sobą. Ja dopiero od niedawna nie boję się zadać sobie pytania, czy jest we mnie coś, z czego mogę być dumna. Coraz bardziej realnie widzę aspekty zdarzeń i ciąg przyczynowo-skutkowy życia. Dorosłam do tego, by się pogodzić z faktem, że jeśli za dużo będę jadła, to za jakiś czas przytyję i może się zdarzyć tak, że nie tylko ja to zauważę.

Teraz już nie jest to pierwsza myśl, która zaprząta mi głowę po przebudzeniu – czy przytyłam, czy schudłam „od wczoraj”?

Lubię pomyśleć za to o kierunku… W takim znaczeniu, czy ten, w którym teraz podążam, podoba mi się, czy z jakimś prawdopodobieństwem zbliża mnie do celu?

No votes yet.
Please wait...